WALKA PŁCI CZYLI POJEDYNEK NA INTELIGENCJĘ
Podobno mężczyźni rządzą światem, a mężczyznami kobiety.
Choć walka płci zdeterminowała już niejeden życiorys, rywalizacja między kobietami i mężczyznami o wyższość intelektu nad emocjonalną sferą życia, trwa nieprzerwanie.
Czy jednak szowinizm kontra feminizm ma dziś rację bytu?
Czy nie dlatego, że jesteśmy różni się dopełniamy?
I czy nie dlatego właśnie, że kobiety są z Wenus a mężczyźni z Marsa udaje nam się z powodzeniem tworzyć wspólny kosmos?
Na te pytania szuka odpowiedzi Grzegorz Chrapkiewicz – reżyser pierwszej premiery sezonu 2016/17 – Ludzi inteligentnych Marca Fayeta.
To zabawna historia przyjaźni szóstki bohaterów, którą elektryzuje wiadomość o rozstaniu dwojga z nich. Niespodziewany obrót zdarzeń pociąga za sobą falę nieporozumień, która piętrzy przepaść między przedstawicielami obu płci. Rozstanie przyjaciół rodzi bowiem spekulacje i komentarze, te zaś popychają bohaterów do rozliczenia z własną przeszłością i teraźniejszością. Podczas próby podsumowania dotychczasowego życia dochodzą do głosu urazy, kompleksy i fobie.
Czy bohaterowie wyjdą z tej opresji bez szwanku? Czy skrzętnie skrywane tajemnice uchronią więzi całej szóstki? O tym przekonają się Państwo już wkrótce.
Barbara Fink
Wywiad Barbary Fink z reżyserem Grzegorzem Chrapkiewiczem:
Ludzie inteligentni to kolejna Pańska sztuka z nurtu współczesnej literatury francuskiej o nieco gorzkim a nawet groteskowym zabarwieniu…
Rzeczywiście robię już szóstą sztukę francuską, z czego bardzo się cieszę, bo gdzieś tam w głębi duszy jestem francuzofilem. Moja siostra mieszkała we Francji od czasu stanu wojennego, często do niej jeździłem, trochę też mówię po francusku. W związku z tym ta Francja była i jest mi szczególnie bliska. To właśnie tam zobaczyłem po raz pierwszy, w teatrze w Paryżu, Boga mordu Yasminy Rezy. Zadzwoniłem wtedy do Barbary Grzegorzewskiej i z całych sił wykrzyczałem do słuchawki: „Rany boskie zobaczyłem rewelacyjną sztukę”, to było wtedy, kiedy w Polsce jeszcze nikt nie wiedział, że jest Bóg mordu. Ten nurt, jaki zrodził się wówczas we Francji za sprawą Yasminy Rezy wciąż mnie pociąga, fascynuje ponieważ nie jest to czysta angielska farsa, głupia i bezmyślna, wywołująca rechot na widowni. W tej literaturze jest coś więcej. To nie jest czysta rozrywka, choć ma w sobie szczególny rodzaj humoru. Może wywoływać uśmiech na twarzy, ale nie skłania do rozbuchanego śmiechu. Ja nie oczekuję, że ludzie, przychodząc na mój spektakl, będą ze śmiechu spadać z krzeseł, ale wyjdą z teatru z refleksją. To ona powinna być tutaj na pierwszym planie. I to jest właśnie cecha charakterystyczna tego nurtu, tej „groteski dramatycznej”, jak ją nazywam na własny użytek. W tym duchu zrobiłem: Boga mordu, Sztukę, Psiunia, Imię, Napis… Ludzie inteligentni zajmują szóstą pozycję.
Wspólnym mianownikiem wielu Pańskich realizacji jest ascetyczna scenografia. Czy tak umowna i niedopowiedziana dekoracja nie stwarza Pańskim zdaniem niebezpieczeństwa całkowitego obnażenia aktora na scenie?
Jest to oczywiście wyzwanie dla aktora. Na pewno. Ja jednak będąc pedagogiem od blisko 35 lat, zawsze staram się stworzyć taki rodzaj opieki pedagogiczno-reżyserskiej nad aktorem, by czuł się bezpiecznie. To też przypomina syndrom piramidy, im jest się wyżej, tym mniej miejsca potrzebuje się wokół. W tym kontekście asceza bardzo mnie ciekawi, na jej tle zaś najbardziej fascynuje mnie prawda aktorska. Reszta jest tylko dodatkiem, który mi kompletnie przeszkadza, bo zaburza rytm aktorskiej wypowiedzi. Cóż, taki mam widać okres w swojej artystycznej działalności. Może i on się kiedyś zmieni, bo jak wynika z mojego życiorysu reżyserowałem już i opery i wielkie widowiska z wielkimi kostiumami. Więc jak widać był czas kiedy barok funkcjonował w mojej karierze reżyserskiej, choć teraz zdecydowanie dążę do rugowania, odrzucania. Nie jest inaczej w przypadku Ludzi inteligentnych. W całej sztuce pojawia się tylko jeden rekwizyt - butelka szampana i to w ostatniej scenie. Przy całkowitym braku mebli, przestrzeń wypełnia czterdzieści poduszek…
A jak buduje Pan relacje reżyser – aktor? Ile miejsca pozostawia Pan na aktorską inwencję, pomysł w budowaniu scenicznej postaci?
Ja oczywiście reżyseruję tak jak uczę. I muszę powiedzieć, że to jest specyficzna metoda, zresztą moja własna. Po tylu latach nie będzie to już chyba kabotynizm, jeśli powiem, że musiałem ją sobie stworzyć sam. A zaczynałem młodo, pracę rozpocząłem już na III roku studiów. I rzecz jasna zaczynałem od raczkowania, tzw. pokazywadztwa. Teraz prawie nie wstaję z krzesła. A to oznacza, że zostawiam duży margines pracy samodzielnej. I zawsze jako pedagog zadaje sobie pytanie, do jakiego teatru zapraszam młodzież, jakiego teatru ich uczę. Czy teatru mojej miłości, mojej poetyki? To oczywiście pytanie retoryczne, bo chodzi przecież o teatr, w który powinniśmy wierzyć my sami, pedagodzy i studenci. W pracy z aktorem staram się więc maksymalnie wykorzystywać tak pedagogiczne, jak reżyserskie doświadczenie. Ja aktorów prowadzę, czuwam nad nimi, inspiruję, a przy tym bardzo dużo miejsca zostawiam na samodzielność.
Jakimi etapami przebiega Pańska praca nad sztuką na przestrzeni kilkumiesięcznych przygotowań do premiery? Jak realnie pracuje Grzegorz Chrapkiewicz, bo powszechnie wiadomo, że szybko…
Rzeczywiście ja bardzo szybko idę do przodu. A jestem typem reżysera, z dobrej szkoły profesora Jarockiego, niestety już świętej pamięci. To był mój pierwszy nauczyciel zawodu. Byłem jego asystentem w Starym Teatrze w Krakowie, potem był Kazimierz Kutz, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Gruza i wielu innych równie wybitnych, od których uczyłem się reżyserskiego fachu. To dzięki nim teraz w zaciszu domowym długo przygotowuję się do realizacji. To jest cały mozolny proces czytania, odrzucania, nienawiści do tekstu, wątpliwości: „Boże za co ja się wziąłem?!”, „Dlaczego mi się to spodobało?!” Dopiero po jakimś czasie wracam do tekstu i kombinuję dalej… Jak przychodzę do teatru, żeby spotkać się z aktorami, to wydaje mi się, że sporo wiem, ale oczywiście nie wszystko, bo taka sytuacja nie ma racji bytu w teatrze. Teatr musi być przede wszystkim żywy, to próba przynosi najwięcej doświadczeń. Tak więc kroki milowe są mi znane, przynajmniej punkt wyjścia i punkt dojścia. I dlatego dążę do tego, by aktorzy jak najszybciej poznali mój proces, który się odbył poza próbami. A kiedy już wspólnie przejdziemy przez całość w bałaganie, wariactwie, improwizacji dotrzemy do ostatniej sceny, wtedy mówię: „A teraz mniej więcej wiecie, o czym my tę sztukę robimy”. I dopiero wówczas wracamy do początku. Wtedy zaczyna się prawdziwy proces twórczy, wtedy zaczyna się prawdziwa ciężka praca.
Czy według Pana inteligentna komedia zarezerwowana jest wyłącznie dla inteligentnego odbiorcy?
Nigdy nie definiowałem tego w taki sposób. Wychodzę z założenia, że teatr jest albo dla wszystkich albo dla nikogo, tak jak może być albo dobry albo zły. Oczywiście ważne jest kto ostatecznie kupi bilet, ludzie przecież głosują za sztuką nogami, pójściem do kasy, wydaniem własnych pieniędzy. Nie wolno nam jednak docelowo zakładać jakiego widza zainteresuje dany tytuł. Scena weryfikuje wszystko…
Czy współczesny widz ma szansę odnaleźć w Ludziach inteligentnych na tyle uniwersalne treści, by odnieść je do własnego życiorysu? Innymi słowy czy relacje między bohaterami sztuki mogą zaistnieć w rzeczywistości pozascenicznej?
Zdecydowanie tak! Opozycja płci zawsze była aktualna, od zarania dziejów. Pod tym względem odbiór tekstu wydaje się bezpieczny. Tu nie ma możliwości, by ktoś czegoś nie zrozumiał, albo powiedział: „Co mnie to obchodzi”. Ryzyko leży gdzie indziej, a mianowicie w interpretacji tekstu. Nie da się bowiem przewidzieć, co ostatecznie zadecyduje o sukcesie przedstawienia. Nawet przy całym arsenale zalet, takich jak: dobry tekst, pomysł na inscenizację, talent realizatorów i aktorów, nie mamy gwarancji, że się uda. I rzecz jasna żaden reżyser tego nie wie. Do samego końca czuje napięcie, jak to ostatecznie wyjdzie.
Co zatem pozostaje, wiara w siłę teatru?
Tak, i ja oczywiście wierzę, inaczej bym tego zawodu nie uprawiał. Gdybym nie wierzył już dawno bym zwariował, popełnił samobójstwo, a już na pewno przerwał próby! A ja paradoksalnie na każdą próbę przychodzę podniecony, napięty, z nadzieją! Choć oczywiście i mnie zdarzają się momenty załamania…
I jak wtedy podsyca Pan miłość do teatru?
Cóż, to jest tak jak w starym, dobrym małżeństwie, szalonej miłości już nie ma… Przykro mi to mówić, ale we mnie nie ma już wielkiej miłości do teatru, jest raczej przywiązanie… Ja jestem przede wszystkim zaprzyjaźniony z teatrem, może to wyższa forma miłości?
Partner medialny spektaklu:
Trwają próby do "Ludzi inteligentnych", których polska prapremiera odbędzie się już za niecały miesiąc!
"Ludzie inteligentni" to zabawna historia przyjaźni szóstki bohaterów, którą elektryzuje wiadomość o rozstaniu dwojga z nich. Niespodziewany obrót zdarzeń pociąga za sobą falę nieporozumień, która piętrzy przepaść między przedstawicielami obu płci. Rozstanie przyjaciół rodzi bowiem spekulacje i komentarze, te zaś popychają bohaterów do rozliczenia z własną przeszłością i teraźniejszością. Podczas próby podsumowania dotychczasowego życia dochodzą do głosu urazy, kompleksy i fobie.
Czy bohaterowie wyjdą z tej opresji bez szwanku? Czy skrzętnie skrywane tajemnice uchronią więzi całej szóstki?
Przekonacie się już 5 listopada o godz. 19:00! Zapraszamy na polską prapremierę sztuki oraz na spektakle popremierowe:
6 listopada, godz. 19:00
8 listopada, godz. 19:00 premiera nauczycielska
9 listopada, godz. 19:00
Jeszcze na dobre nie zaczął się sezon, a my już intensywnie pracujemy. Wczoraj rozpoczęły się próby do polskiej prapremiery "Ludzi inteligentnych" Marca Fayeta w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza ze scenografią Anety Suskiewicz. Na scenie wystąpią: Halszka Lehman, Magdalena Różańska (gościnnie), Magdalena Sztejman, Tomasz Bielawiec, Krzysztof Olchawa i Daniel Salman.
Spodziewajcie się inteligentnej komedii o kobietach i mężczyznach, o ich wzajemnych relacjach i nieporozumieniach, które mogą wyniknąć z dogłębnych analiz co kto miał na myśli... Więcej szczegółów zdradzimy Wam wkrótce!
Prapremiera już 5 listopada!